środa, 28 stycznia 2015

Kakaowa Glinka, Maseczka do twarzy z glinką brązową Delia Cosmetics :)

Nakładanie maseczek to ważny punkt w pielęgnacji twarzy, a kiedy ma się skórę taką jak moja, tłustą ze skłonnością do trądziku i świecenia, a na dodatek dojrzałą, wręcz konieczny. Dzisiaj chcę wam przedstawić maseczkę  Kakaowa Glinka, Maseczka do twarzy z glinką brązową Delia Cosmetics.  Jeśli jesteście ciekawi jak się sprawdziła i czy jeszcze do niej wrócę zapraszam do czytania.




Obietnice producenta:




Skład:




Jak maseczka sprawdziła się u mnie?

Maseczkę kupujemy w podwójnej saszetce 2 x 10g. Skusiłam się na nią bo przeznaczona jest do cery mieszanej i tłustej, a także zanieczyszczonej i wymagającej kuracji dotleniającej. Ma także podobno właściwości odmładzające.


Czyli coś w sam raz dla mnie. Ciekawa też byłam tej glinki kakaowej. Składnikami aktywnymi w masce są właśnie glinka brązowa i ekstrakt z imbiru. Glinka zawiera wiele mikroelementów i soli mineralnych, którym zawdzięcza swoje właściwości pielęgnacyjne, natomiast imbir ma za zadanie absorbować nadmiar sebum. Jest to typowa maska glinkowa, która zasycha na twarzy tworząc skorupę. Producent  zaleca rozprowadzić ją na oczyszczonej skórze twarzy szyi i dekoltu. Pozostawić na 15-20 minut, a następnie zmyć ciepłą wodą. Maska ma ciemno brązowy kolor, wygląda jak gęste błoto i żeby się nie martwić że wszystko się ubrudzi najlepiej było by chyba aplikować ją w wannie. 


Mnie się zwykle przypomina o niej w środku dnia, dlatego najczęściej nakładam ją tylko na twarz, zresztą nie wiem czy dałabym radę wytrzymać z taką zaschniętą maską na szyi. Początkowo po nałożeniu czuć na skórze szczypanie i pieczenie, zastanawiałam się co może tak działać i stawiam na imbir. Nie jest to niestety zbyt przyjemne uczucie. Maska zasycha na twarzy dość mocno, a ż w pewnym momencie zaczyna ściągać skórę. Lepiej, więc przestrzegać zalecanego czasu, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Raz potrzymałam ją dłużej i po zmyciu skóra była widocznie zaczerwieniona.


Maskę można zmyć ciepłą wodą, ale trzeba się do tego trochę przyłożyć. bo nie schodzi od razu. Skóra po jej użyciu jest oczyszczona, lekko zaróżowiona, pory są znacznie mniej widoczne. Jest także matowa, jednak to stan przejściowy. Skóra jest przygotowana na aplikację pozostałych kosmetyków. Po użyciu maseczki stosuję tak jak zawsze tonik i krem, albo serum. Producent zaleca zużycie produktu na dwa razy, ale mnie przy używaniu na samą twarz spokojnie starcza na 4-5 razy. Koszt tej maseczki to ok 5zł. Gdyby nie to szczypanie i pieczenie po nałożeniu to może bym się jeszcze na nią skusiła, bo efekty są widoczne, jednak wolę poszukać czegoś innego. Bardziej delikatnego, bo jednak nakładanie maseczek kojarzy mi się z relaksem i przyjemnością. Zdecydowanie odradzam ją osobom z bardzo wrażliwą skórą. 

Macie jakieś doświadczenia z maseczkami Delia Cosmetics? Jakie glinki najbardziej lubicie?


wtorek, 27 stycznia 2015

Jak dbam o lubione swetry, czyli o alternatywnym sposobie na szampon i odżywkę do włosów.

Nie lubię nie trafionych zakupów, niestety czasem i takie się zdarzają, szczególnie jeśli chodzi o kosmetyki. Szkoda wtedy takiego kosmetyku wyrzucać, lepiej wykorzystać go w inny sposób.

Ostatnio moje włosy zwariowały i nic im nie pasuje. Znalezienie szamponu, który by im odpowiadał graniczy z cudem. Wszystko co wcześniej się sprawdzało, teraz obciąża mi włosy.  Do tej pory myłam je co drugi dzień, teraz nie ma o tym mowy. Muszę myć włosy codziennie bo inaczej wyglądają fatalnie. W związku z tym mam kilka nieskończonych butelek szamponu, nie wyrzucam ich jednak tylko stosuję na przykład do prania swetrów.

Z natury jestem bardzo wygodna i prawie nic nie piorę w rękach, od tego mam pranie ręczne w pralce. Wyjątek stanowią swetry, ale tylko te, które są z naturalnych tkanin takich jak wełna, kaszmir czy moher, były drogie i szczególnie mi zależy, żeby długo wyglądały dobrze.

Skoro szampon i odżywka pielęgnują nasze włosy, czemu nie miałby pielęgnować swetrów, które przecież są zrobione z naturalnych włókien.




Jak prać?

Wystarczy do ciepłej, ale nie gorącej wody zamiast płynu do prania dolać trochę szamponu, zamoczyć sweter i wyprać. Trzeba pamiętać jednak, żeby nie trzeć i nie szorować, tylko delikatnie ugniatać. Warto sprawdzać metki i przestrzegać zalecanej temperatury prania, bo jeśli wełniany sweter wypierzemy w zbyt gorącej wodzie, może się nam skurczyć. Moher trzeba parać w letniej prawie zimnej wodzie. 

Jak wypłukać?

Po tym jak już upiorę sweter w szamponie płukam go, dwa razy zmieniając wodę. Kiedy już nie widzę piany i woda jest czysta, przechodzę do trzeciego i ostatniego płukania. Tym razem do wody dolewam odżywkę do włosów, mieszam ręką, żeby się rozpuściła. W tak przygotowanej wodzie zanurzam sweter i zostawiam na chwilę,  pozwalając odżywce zadziałać. Następnie wyciskam, nie wykręcam tkaniny. Nie spłukuje już odżywki. Można zawinąć sweter w ręcznik i delikatnie odcisnąć, aby pozbyć się nadmiaru wody. 

Jak suszyć?

Po wypłukaniu starannie rozwieszam sweter, można go także rozłożyć na ręczniku, wtedy mamy większą pewność, że się nie zdeformuje. Ja jednak wolę rozwieszać, najbardziej na kaloryferze drabinkowym w łazience, szybko schnie i nie odciska się linia od sznurka. Zawsze się boję, że jeśli położę sweter na ręczniku to będzie bardzo długo się suszył i straci ładny zapach. 

Jak powiększyć skurczony sweter?

Jeśli macie sweter, który się skurczył można spróbować go troszkę powiększyć. Trzeba go zamoczyć na parę godzin w wodzie z odżywką, a potem delikatnie rozciągając nadać pożądany kształt. Udało mi się tak ciut powiększyć tunikę, która po czasie zrobiła się o rozmiar mniejsza. Podobno świetnie też działa wymoczenie w wodzie po gotującej się fasoli, ale ja tego sposobu nie próbowałam.


Tak potraktowany sweter jest niesamowicie mięciutki i delikatny, bardzo przyjemny w dotyku i przede wszystkim pięknie pachnie. Dodatkowo mam wrażenie, że tak prane swetry znacznie mniej się niszczą i dłużej możemy się nimi cieszyć.

Ciekawa jestem jak Wy dbacie o swoje ulubione urania. Próbowaliście może prać swetry tak jak ja?






niedziela, 25 stycznia 2015

Perełka z drogeryjnej półki, czyli o Garnier Fructis Oleo Repair ;).

Również, wśród odżywek drogeryjnych można znaleźć perełki. Mam już kilka ulubionych, ale nie przeszkadza mi to szukać nowych. Używanie cały czas tego samego w końcu się nudzi, chociażby produkt był nie wiadomo jak dobry. Czasem w trakcie tych poszukiwań trafiam na gorsze, a czasem na równie dobre produkty. Dzisiaj właśnie o takim egzemplarzu chciałabym Wam opowiedzieć. 



Co obiecuje producent?




Skład:




Jak odżywka sprawdziła się u mnie?

Po samym tytule możecie się domyślić, że odżywka spisuje się świetnie. Kupiłam ją w Biedronce za nieco ponad 8 zł z ciekawości. Skusiło mnie bardzo wesołe, słoneczne opakowanie i trzy olejki w składnie. Mamy tutaj olejek z oliwek, z avocado  i z karite. Odżywka jest przeznaczona do włosów przesuszonych i zniszczonych, czyli wypisz wymaluj takich jak moje.




Lubie takie odżywki, za łatwość i wygodę ich stosowania, przez co świetnie nadają się do codziennego użytku. Nie trzeba ich trzymać na włosach nie wiadomo jak długo, zwykle spłukuje ją pod dwóch, trzech minutach. Producent zaleca, żeby nałożyć ją na mokre włosy i od razu spłukać. Nawet wtedy odżywka dobrze się spisuje. Oleo repair ma gęstą jak na odżywki, kremową konsystencję oraz przyjemny, świeży, jakby owocowy zapach.  




Opakowanie jest nie tylko wesołe, ale także poręczne i wygodne, zamykane na klik, z dozownikiem odpowiedniej wielkości.




Wygląda na to że moje włosy lubią zawarte w odżywce olejki, bo po jej użyciu robią się niezwykle miękkie i wygładzone. Bardzo ładnie błyszczą, lepiej się rozczesują i układają. Po ombre zostały mi jeszcze z przodu rozjaśnione końcówki, które są bardziej suche i zniszczone, niż pozostałe włosy. Wymagają, więc specjalnego traktowania. Mam wrażenie, że ta odżywka je nawet trochę nawilża, a na pewno pomaga je ujarzmić. Nie puszą się i nie są takie sianowate. Obecnie mimo tego, że regularnie farbuję włosy i mam jeszcze pozostałości po rozjaśnianiu, są one w stosunkowo dobrej kondycji, między innymi dzięki odżywce Fructis. Jeśli jeszcze jej nie próbowaliście, skuście się przy najbliższej okazji. Ja w związku z tym, że odżywka wypadła u mnie tak dobrze, mam ochotę spróbować innych produktów z tej serii.

Ciekawa jestem czy mieliście już do czynienia z Oleo repair i jakie są wasze ulubione drogeryjne odżywki?


wtorek, 20 stycznia 2015

Żel Oczyszczający Eucerin Dermo Purifyer- dobry, ale czy sprawdzi się do cery dojrzałej?

Żel Oczyszczający Eucerin Dermo Purifye kupiłam w zestawie razem z tonikiem z kwasem mlekowym o którym Wam ostatnio pisałam. Zdecydowałam się na niego namówiona przez dermokonsultantkę, która ręczyła głową za to,  że żel jest o niebo bardziej delikatny niż, Effaclar Duo, na który miałam ochotę. Jeśli jesteście ciekawi, czy zachowałaby tę jakże przydatną część ciała, czy też nie zapraszam Was do dalszej lektury.



Obietnice producenta:


Skład:


Jak żel sprawdza się u mnie?

Żel znajduje się w ładnej, estetycznej butelce. Bardzo podoba mi się tutaj dozownik, który jest o wiele lepszy niż w toniku z tej samej serii, wystarczy wcisnąć nakrętkę z jednej strony i gotowe.Chociaż zawsze będę powtarzać, że wszystkie tego typu produkty powinny mieć pompki, bo to znacznie wygodniejsze.



Eucerin Dermo Purifyer ma żelową konsystencję, nie jest za rzadki dzięki czemu nie przecieka przez palce i nie marnujemy produktu. Jest całkowicie przezroczysty i według mnie bezzapachowy. Nie pieni się zbyt mocno co według mnie jest sporą zaletą, w trakcie mycia zmienia się w delikatną piankę. Myję nim twarz już po wstępnym demakijażu, do pierwszego etapu oczyszczania używam płynu micelarnego lub olejku. Ładnie oczyszcza skórę, zmywa zanieczyszczenia i sebum. Jest antybakteryjny i niekomedogenny, może się przydać jako wspomagacz kuracji antytrądzikowej, chociaż to też wszystko zależy od konkretnej osoby. Jestem realistką i w to, że przy użyciu jedynie żelu do mycia buzi zlikwidujemy trądzik po prostu nie wierzę. Jest niesamowicie wydajny,  używam go od prawie dwóch miesięcy i zostało jeszcze połowę.Ma prosty i krótki skład, chociaż niestety znajdziemy w nim także SLS, który ma wielu przeciwników.


Rzeczywiście nie podrażnia i nie zapycha mojej skóry, ma jednak jeden mankament, o którym nie sposób nie wspomnieć. Niestety zaraz po myciu skóra jest na tyle ściągnięta, że czuję dyskomfort. Muszę szybko zastosować tonik i krem. Nie winię jednak do końca produktu, w dużej mierze winę ponoszę sama. Od jakiegoś czasu wiem jak ważny przy skórze trądzikowej, a dodatkowo dojrzałej jest odpowiedni dobór kosmetyków. Nie zawsze sprawdzą się tutaj produkty antybakteryjne, szczególnie jeśli chodzi o oczyszczanie twarzy. Skóra z trądzikiem wieku dojrzałego, przeszła już swoje i zwykle jest także wrażliwa. Przekonałam się już nie raz, że przy myciu mojej buzi zdecydowanie lepiej sprawdzają się produkty do cery suchej. Polecane są także zwykłe delikatne płyny typu babydream, lub nawet żele do higieny intymnej, ale jakoś nie mogę się na nie przestawić. Muszę mieć coś typowo przeznaczone do mycia buzi. Myślę, że z płynu będą zadowolone osoby z cerą tłustą, ale nie wrażliwą, ja niestety przez efekt ściągania więcej do niego nie wrócę.

Opakowanie 200 ml. Cena regularna 37zł. Warto sprawdzać promocje bo można go wtedy kupić dużo taniej.

Ciekawa jestem jakie są wasze ulubione produkty do mycia twarzy? Może znajdę w śród nich coś dla siebie:).

sobota, 17 stycznia 2015

Nowość od Iwostin - Perfectin Lucidin; Profesjonalny peeling na noc z kwasem glikolowym + nowy wygląd bloga :).

Skóra tłusta, a przy tym trądzikowa, to skóra bardzo wymagająca, szczególnie jeśli jest to skóra po 30 roku życia. Trzeba tutaj mocno się starać, żeby wyglądała dobrze. Pomaga mi w tym z jednej strony złuszczanie, a z drugiej nawilżanie. Jako produkt złuszczający używałam ostatnio Profesjonalnego peelingu na noc Iwostin perfectin luidin zawierający 12% kwasu glikolowego.

Kwas glikolowy jest bardzo popularnym kwasem, ze względu na duży przekrój działania. Jest dedykowany przede wszystkim do cery z przebarwieniami, ale sprawdza się także w preparatach przeciwzmarszczkowych i przeciwtrądzikowych, Należy on do grupy kwasów AHA i jest otrzymywany z trzciny cukrowej. Ma bardzo małą cząsteczkę, dzięki czemu dogłębnie wnika w skórę. Oprócz działania złuszczającego wykazuje, także właściwości nawilżające. Przy dłuższym stosowaniu pomaga pozbyć się zmarszczek i poprawia jędrność skóry.



Obietnice producenta:




Składniki aktywne peelingu to:
  • Kwas glikolowy 12%
    Działa złuszczająco, stymuluje odnowę komórkową oraz rozjaśnia przebarwieni
  •  Melavoid
     Hamuje syntezę melaniny, zapewniając wyrównany i jednolity koloryt skóry.


  • Dermawhite® NF LS
     Kompleks składników aktywnych, które wzajemnie nasilają swoje działanie:

    - Kwas ferulowy – rozjaśnia przebarwienia
    - Kwas glukonowy – obniża aktywność melanocytów
    - Kwas cytrynowy – delikatnie złuszcza naskórek
Skład:


Jak peeling sprawdził się u mnie?


Peelling otrzymujemy w szklanej butelce z pipetką w formie pompki. Żeby nabrać produkt, trzeba najpierw wcisnąć końcówkę pipetki, a dopiero potem odkręcić zakrętkę.


Peelingu nabiera się akurat tyle, ile potrzebujemy na jedno użycie. W moim egzemplarzu pipetka działa bez zarzutu, nie zacina się i nie miałam nigdy problemu z dozowaniem.


Peeling ma lejącą żelową konsystencję, jest transparentny, delikatnie zabarwiony na beżowo. Zapach ma prawie niewyczuwalny, raczej apteczny.


Producent zaleca aby stosować go początkowo przez 3-4 tygodnie codziennie wieczorem, a potem raz, dwa razy w tygodniu. Ja używałam go co wieczór przez pierwsze 3 tygodnie, a po tym czasie przez jakiś miesiąc co drugi dzień. Ostatnio używam go około dwa do trzech razy w tygodniu. Nakładam go na oczyszczoną i stonizowaną skórę i zostawiam solo, nie stosuję już kremu na noc. Preparat zostawia na skórze delikatny film, jednak nie jest on ani tłusty ani lepki i zupełnie w niczym nie przeszkadza. Pierwsze efekty działania peelingu zauważyłam bardzo szybko, praktycznie od pierwszych użyć. Przede wszystkim przebarwienia, rzeczywiście się rozjaśniają i stają się mniej widoczne. Zawarty w produkcie Melavoid hamuje syntezę melatoniny, dzięki czemu nowe przebarwienia nie powstają tak łatwo. Natomiast składniki złuszczające usuwają te już powstałe przebarwienia. Pierwszym jednak znakiem, że produkt rzeczywiście działa było to że, skóra stawała się wyraźnie wygładzona i ładnie napięta. Dzięki czemu z czasem zmarszczki są ciut mniej widoczne.


Jeśli chodzi o działanie przeciwtrądzikowe, to tutaj peeling sprawił się nieco gorzej, chociaż i w tym przypadku zauważyłam rezultaty. Co prawda dzięki właściwościom złuszczającym zmniejsza nieco i oczyszcza pory, ale robi to w niewielkim stopniu. Natomiast jeśli mamy już wypryski to przyspiesza ich gojenie, wycisza. 

Mimo dość wysokiej zawartości kwasu glikolowego peeling nie spowodował u mnie żadnych podrażnień, piecze trochę jeśli nałożymy go na uszkodzoną skórę, ale to normalne. Nie wysuszył mojej skóry nie łuszczyła się w widoczny sposób, co jest jego dużą zaletą. Pamiętajcie jednak że moja skóra jest przyzwyczajona do kwasów.

Należy także pamiętać, że peelingu używamy na noc, omijając okolice oczu i ust. W okresie kiedy nie ma dużego nasłonecznienia, przy najmniej przez te 3-4 tygodnie, kiedy trzeba go stosować codziennie. Nie wolno też w tym czasie zapominać o kremie z wysokim filtrem na dzień.

Podsumowując z peelingu Perfectin Lucidin jestem zadowolona i nie żałuję jego zakupu. Rzeczywiście rozjaśnia skórę, a przebarwienia stają o w wiele mniej widoczne. Skóra jest ładnie napięta, wygląda zdrowiej a zmarszczki z czasem stają się mniej widoczne. W przypadku ataku wyprysków, wycisza skórę i przyspiesza gojenie. Myślę, że warto się na niego skusić. Duże znaczenie ma też moim zdaniem forma peelingu, mam wrażenie, że kwasy w kremach działają gorzej, niż jeśli są w postaci żelu, a już na pewno niż te w tonikach.

Pojemność 30 ml. Cena 56 zł.

Mieliście już do czynienia z nowymi peelingami Iwostin? A może z samym kwasem glikolowym, podzielcie się wrażeniami.


Mam także nadzieję, że zauważyliście małe zmiany w wyglądzie bloga. Zmienił się w końcu nagłówek, z którego teraz jestem niesamowicie zadowolona. Dajcie znać jak Wam się teraz podoba?




wtorek, 13 stycznia 2015

Joanna Oleje Świata, Olejek do twarzy i ciała z olejem ze słodkich migdałów, oraz Balsamy na suche miejsca 3w1.

Olejowanie zawładnęło sercami wielu kobiet, w tym i moim. Nie mówię tu tylko o olejowaniu włosów, ale także ciała, a nawet twarzy. Jednak oleje są z reguły drogie i nie zawsze dostępne od ręki, co może zniechęcać osoby, które dopiero zaczynają z nimi przygodę. Dla tych osób będzie świetna nowa seria Joanny Oleje Świata. Niedroga i dostępna nawet w małych drogeriach. Dzisiaj dzięki uprzejmości firmy Joanna chcę Wam opowiedzieć o Olejku do twarzy i ciała z olejem migdałowym i Balsamach na suche miejsca 3w1, z olejem kokosowym, a także masłem pomarańczowym i oliwkowym. Jeśli jesteście ciekawi jak sprawdziły się u mnie zapraszam do czytania.



Olejek do twarzy i ciała z olejem migdałowym.  

Opis ze strony producenta:

Oleje roślinne są jednymi z najstarszych, powszechnie stosowanych składników kosmetyków. Olejek migdałowy przeznaczony jest do pielęgnacji twarzy oraz ciała. Pozwala na utrzymanie skóry w doskonałej kondycji, delikatnie ją rozświetla i uelastycznia.

Efekt
Skóra w idealny sposób wypielęgnowana i nawilżona, skutecznie chroniona przed przesuszaniem i podrażnieniem. Jej koloryt staje się ujednolicony.

Składniki wiodące
Formuła preparatu została wzbogacona o olej, który w fantastyczny sposób wygładza i ujednolica skórę. Olejek migdałowy jest bogaty w witaminy A i E, poprawia ukrwienie skóry oraz wzmacnia płaszcz lipidowy regulując jej nawilżenie.




Olejek ten to mieszanka oleju słonecznikowego z olejem ze słodkich migdałów, pozostałe składniki to emolient, zapach, antyoksydant, antyutleniacz i na końcu barwnik. Jak sami widzicie skład nie jest najgorszy, chociaż nie idealnie naturalny.


Olejek migdałowy jest zapakawany w niewielką 100 ml butelkę, z przezroczystego plastiku, dzięki temu spokojnie mamy kontrolę nad tym ile kosmetyku jeszcze nam zostało. Kolorystyka i szata graficzna bardzo przypadła mi do gustu. Początkowo byłam zmartwiona pojemnością, bo pomyślałam sobie, że taką ilość zużyję w tydzień. Tymczasem używam go już od miesiąca i dopiero teraz powoli się kończy. Sam olejek, jak to oleje, ma bardzo tłustą konsystencję oraz słodki i przyjemny, aczkolwiek intensywny zapach. Niektórym osobom może to przeszkadzać, ale mnie się podoba,  bo kojarzy mi się z ciastami, które piekła moja babcia. Uwielbiałam go w dzieciństwie.


Działanie olejku wypróbowałam, zarówno na włosach, ciele jak i twarzy i znalazłam dwa znakomite zastosowania, które u mnie sprawdzają się w 100%. Po pierwsze olejek świetnie zastępuje mi balsam do ciała. Wiecie, że balsamowanie ciała to nie jest moje ulubione zajęcie, a taki olejek bardzo ułatwia, życie. Nie mam absolutnie problemu z wchłanianiem, chociaż trochę mnie to martwiło, kiedy czytałam, że trzeba czekać nawet pół godziny. Po prostu smaruje nim ciało na mokro, zaraz po wyjściu z wanny i dopiero wtedy wycieram się ręcznikiem. Praktycznie od razu można zakładać piżamę bez obawy, że coś nam się pobrudzi. Skóra po jego użyciu jest bardzo miękka, elastyczna i wygładzona. Wydaje się być odżywiona, a co najważniejsze wygląda lepiej i pięknie pachnie. Nie jest ściągnięta, czy przesuszona. Zostawia na skórze delikatny otulający film, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza.

Po drugie jako posiadaczka cery tłustej, już jakiś czas temu wprowadziłam wieloetapowe oczyszczanie skóry. Olejku Joanny używam jako pierwszego do rozpuszczenia makijażu, oraz sebum i wszelkich innych zanieczyszczeń. Nalewam go na dłoń i tym razem na sucho masuję skórę twarzy. Dzięki temu bardzo szybko pozbywam się makijażu oraz innych zanieczyszczeń. W tym przypadku także, mimo konsystencji olejku nie mam problemu z jego zmyciem. Po zakończonym masażu, myję twarz ciepłą wodą z żelem do mycia buzi i wszystko schodzi idealnie. Skóra jest ładnie oczyszczona i przygotowana do dalszych zabiegów. W moim przypadku taka metoda nie powoduje żadnych podrażnień, olejek nie zapycha porów oraz w żaden sposób nie wpływa negatywnie na moją skórę.

Balsam na suche miejsca 3w1.

Opis ze strony producenta:

Odkryj idealny sposób na przesuszoną skórę! Balsamiki 3 w 1 do ust, łokci i paznokci, przeznaczone są do specyficznych i wymagających miejsc na skórze. Dzięki specjalnej recepturze opartej o naturalne składniki, takie jak masła, oleje i witaminy, cudownie odżywią, zregenerują i nawilżą Twój naskórek. Przekonaj się sama o jego wspaniałych właściwościach!





Testowałam wszystkie trzy balsamy, zarówno kokosowy, pomarańczowy jak i oliwkowy. Przez cały ten czas zastanawiałam się, który z nich lubię najbardziej i muszę Wam powiedzieć, że trudno mi się zdecydować. Jednak jeśli miałabym wybrać tylko jeden byłby to balsam kokosowy. Przede wszystkim ma piękny bardzo słodki zapach, jeśli używałyście oleju kokosowego to na pewno go znacie. Poza tym ma nieco inną niż pozostałe balsamy konsystencję. Jest twardszy, bardziej zbity i nie tak tłusty i mazisty, jak pozostałe balsamiki. Ma także najkrótszy skład.



Najbardziej kojarzy mi się właśnie z olejem kokosowym, natomiast zarówno oliwkowy jak i pomarańcczowy przypominają wazelinę, z tym że bardziej zbitą, ale równie tłustą. Na szczęście zapachy mają bardzo przyjemne. Oliwkowy jest najbardziej neutralny i delikatny, a pomarańczowy znów bardzo rześki i cytrusowy. Pachnie trochę jak Fanta, czy Mirinda. Balsami są zamknięte w małych 10g, plastikowych słoiczkach. Lubię taką formę, nawet jeśli chodzi o smarowidła do ust, jednak wygodniej używać ich w domu, kiedy możemy spokojnie umyć ręce, przed użyciem. Teraz może nieco o działaniu balsamów, bo pewnie tego jesteście najbardziej ciekawi. U mnie najbardziej sprawdzają się jako po prostu balsamy do ust. Okazały się bardzo przydatne podczas ostatniego ataku zimy. Przed każdym wyjściem na sanki smarowałam nimi usta zarówno sobie, jak moim dzieciom. Dzięki czemu delikatna skóra ust nie przesuszała się i nie pierzchła. Z mocno suchymi ustami nie radzą sobie od ręki, ale przed mrozem chronią bardzo fajnie. Szczególnie dzieci polubiły te balsamiki, bo są kolorowe, ładnie pachną, łatwo je nałożyć i chętnie się nimi smarowały przed wyjściem. Jak już wspominałam balsamy są tłuste, więc trzeba uważać, bo zaraz po posmarowaniu włosy mogą nam się przylepiać do ust. 

Balsamy te stały się także częścią mojego codziennego, wieczornego rytuału. Zawsze kiedy po kąpieli siadam sobie wygodnie, na kanapie z ciepłą herbatką i oglądam ulubiony serial (ostatnio Gwiezdne Wrota, tak możecie się śmiać ;)) biorę jeden z balsamików i smaruje nim te miejsca, które najbardziej mi się przesuszają. Balsamy fajnie radzą sobie z pielęgnacją skórek wokół paznokci, smaruje też nimi wtedy całe dłonie, jeśli akurat są bardzo suche. Trzeba się jednak liczyć z tym, że będą tłuste i lepkie. Całkowicie także zlikwidowały u mnie problem suchej skóry na łokciach i kolanach. Dodatkowo zauważyłam, że na tym zabiegu zyskują też paznokcie, stają się twardsze i mocniejsze. 

Ostatnio miałam też duży problem mocno przesuszoną skórą pod oczami, niewiele mi pomagało, a skóra aż piekła i szczypała. Zdesperowana nałożyłam wtedy pod oczy balsam kokosowy i ładnie wyciszył i ukoił te okolice. Balsamiki są też niesamowicie wydajne, to co widzicie na zdjęciach to efekt miesięcznego używania, a zużycie jest praktycznie znikome.

Dla ciekawych składy balsamów.

Pomarańczowy: 
Lanolin, Petrolatum, Butyrospermum Parkii Butter, Caprylic/Capric Triglyceride, Paraffinum Liquidum, Aroma, Cera Alba, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Citrus Aurantium Dulcis Peel Oil, Citrus Aurantium Dulcis Peel Wax, Hydrogenated Vegetable Oil, Tocopheryl Acetate, Bht, Amyl Cinnamal, Citral, Linalool, Limonene, CI: 40800.

Oliwkowy:   Lanolin, Petrolatum, Butyrospermum Parkii Butter , Caprylic/Capric Triglyceride, Paraffinum Liquidum, Aroma, Cera Alba, Olea Europaea Fruit Oil, Olea Europaea Oil Unsaponifiables, Camellia Sinensis Leaf Extract , Tocopheryl Acetate, Bht, Cinnamyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Limonene, Geraniol, Linalool

Kokosowy:
Butyrospermum Parkii Butter, Petrolatum, Cera Alba , Lanolin, Cocos Nucifera Oil, Aroma, Tocopheryl Acetate, Bht

Podsumowując Seria Oleje Świata wywarła na mnie dość pozytywne wrażenie. Produkty mają niewielkie poręczne opakowania, ale są bardzo wydajne. Olejek doskonale sprawdza mi się jako balsam do ciała oraz jako pierwszy krok w oczyszczaniu twarzy. Balsamy są bardzo tłuste, ale mają przyjemne zapachy i okazały się pomocne w pielęgnacji zarówno ust, rąk, jak i przesuszonej skóry na łokciach i kolanach. Uważam że  za taką cenę śmiało możecie się na nie skusić.

Ciekawa jestem jakie jest Wasze podejście do olejowania i czy mieliście już okazję wypróbować, któryś z produktów z serii Oleje Świata? 

Zapraszam Was także na fanpage firmy



niedziela, 11 stycznia 2015

Siarkowa Moc znów przybywa ;)

Seria Siarkowa Moc Barwy ciekawi mnie już od dłuższego czasu, zdążyłam już wypróbować i polubić tonik, którego pełną recenzję mieliście już możliwość przeczytać na blogu. Jeśli ktoś nie widział to zapraszam tutaj  Siarkowa Moc ... jest ze mną ;). 

Tym razem miałam ochotę na maseczkę i peeling z tej serii, bo dużo dobrego o nich czytałam. Niestety udało mi się kupić tylko Peeling drobnoziarnisty do skóry z niedoskonałościami, maseczki będę musiała poszukać. W serii tej jak sama nazwa wskazuje głównym składnikiem aktywnym jest siarka. Wydaje mi się, że teraz kiedy tak modne są wszelkiego rodzaju kwasy, trochę zapomniana w pielęgnacji cery z niedoskonałościami, a wykazuje ona przecież właściwości antybakteryjne i grzybobójcze.



Co obiecuje nam producent?


Peeling drobnoziarnisty głęboko a jednocześnie bardzo delikatnie oczyszcza skórę z martwych komórek, usuwa zanieczyszczenia i zmniejsza szorstkość skóry. Starannie dobrane składniki preparatu delikatnie ścierają zmniejszając widoczność zaskórników, regulują poziom nawilżenia i wydzielania sebum, przyspieszają regenerację komórek. Doskonale oczyszczona skóra swobodnie oddycha, a składniki aktywne zawarte w kosmetykach łatwiej wnikają w jej głąb.
Po zastosowaniu peelingu skóra jest odświeżona, wygładzona i dobrze nawilżona. Dzięki delikatnej formule nie podrażnia i nie uszkadza naskórka

Skład:


Skład: Aqua, Polyethylene, Urea, Glycerin, Caprylic/Capric Glyceride, Sulfur, PEG-30 Castor Oil, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Propylene Glycol, Triethanolamine, Ethylhexylglycerin, Xanthan Gum, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Synthetic Wax, Citric Acid, Phenoxyethanol, Methylisothiazolinone, Parfum, Limonene, Acid Red 18 Al Lake, CI 15985.

Jak peeling sprawdza się u mnie?


Peeling mieści się w dwóch 5 ml saszetkach. Producent sugeruje żeby jedną saszetkę zużyć na jeden raz, mnie jednak spokojnie taka ilość wystarcza na dwa, a nawet trzy razy. Czyli w sumie mamy od czterech do sześciu użyć, więc całkiem przyzwoicie.

Bazą peelingu jest transparentny pomarańczowy żel, w którym znajdziemy mnóstwo drobniutkich, ale dość ostrych drobinek, przypominają mi trochę korund. Według mnie Siarkowa Moc należy do mocniejszych zdzieraków.


Zaraz po otwarciu opakowania i nabraniu peelingu rozpoznałam charakterystyczny chyba dla tej serii, bo tonik pachniał bardzo podobnie cytrusowy, ale nieco chemiczny zapach. Nie jest on nieprzyjemny, jednak dość mocny, co niektóym osobom może przeszkadzać, ja się przyzwyczaiłam.

Teraz rzecz najważniejsza, czyli samo działanie peelingu, którym szczerze mówiąc jestem zachwycona. Tak jak wspominałam moim zdaniem peeling należy do tych ostrzejszych. Osoby z wrażliwą cerą nie powinny się więc, za bardzo przykładać do masowania skóry, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Siarka jest dość wysoko w składzie co mnie bardzo cieszy, pozostałe substancje aktywne to mocznik (rozmiękcza skórę i pomaga wnikać składnikom aktywnym)  i gliceryna. (nawilża)  Niestety reszta składu nie jest już taka idealna, ale ze względu na działanie produktu, przymykam na to oko.

Po jego użyciu skóra jest niesamowicie wygładzona, oczyszczona, lekko rozświetlona i odświeżona. Koloryt jest wyrównany. Dobrze radzi sobie z pozbyciem się martwego naskórka, przy okazji likwidując drobne nierówności. Odblokowuje i czyści pory , chociaż z głębokimi zaskórnikami sobie nie poradził. Nie mam mu jednak tego za złe, bo akurat tych moich nic nie rusza, chyba muszę się przyzwyczaić. Z pewnością też peeling matowi skórę, przynajmniej niedługo po użyciu. Nie jestem jednak w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy reguluje wydzielanie sebum, ale jeszcze nie spotkałam kosmetyku, który pomógł by mi poradzić sobie z tym problemem.  Dużym plusem jest także to, że skóra po użyciu peelingu nie jest ususzona na wiór, co często ma miejsce przy tego typu preparatach. Mojej skóry peeling Barwy w żadem sposób nie podrażnia, ani jej nie szkodzi. Oczywiści należy uważać przy zaognionych zmianach trądzikowych, żeby nie roznieść ich sobie na resztę twarzy. W takich przypadkach radziłabym używać peelingi enzymatyczne.


Podsumowując
jest to świetny peeling za niewielką cenę. Bardzo dobrze oczyszcza, wygładza i poprawia wygląd skóry. Pomaga pozbyć się martwego naskórka, oczyszcza i nieco spłyca pory, a przy tym nie przesusza i nie podrażnia skóry. Teraz mam wielką ochotę na wypróbowanie maseczki z tej serii. Wiecie może gdzie można ją kupić?

Pojemność 2x5ml. Cena 3,5.

Znacie serię Siarkowa Moc? Macie wśród niej swoich ulubieńców?



sobota, 10 stycznia 2015

Tag; Moje czytelnicze nawyki :)

Na blogu strasznie dawno nie było żadnego tagu, a sama czasem lubię je poczytać, bo dzięki nim można lepiej poznać autorkę bloga. Ten wypatrzyłam u Pauliny z bloga Zakochana w kolorkach, a że uwielbiam czytać to bardzo mi się spodobał.




Oto pytania do tagu.

1. Czy masz w domu konkretne miejsce do czytania?

Nie mam konkretnego miejsca, chociaż lubię czytać w łóżku, albo na kanapie w salonie. Czytam raczej wszędzie gdzie mogę, nawet w wannie :), a na przykład w trakcie gotowania lub sprzątania, zakładam słuchawki na uszy i słucham książek :).


2. Czy w trakcie czytania używasz zakładki czy przypadkowych świstków papieru?

Zwykle używam paragonów, albo innych małych karteczek, lub zostawiam otwartą książkę, na ostatnio czytanej stronie.

 
3. Czy możesz po prostu skończyć czytać książkę? Czy musisz dojść do końca rozdziału. okrągłej liczby stron?

Muszę koniecznie dość chociaż do końca rozdziału, a jeśli książka bardzo mnie wciągnęła często zarywam noc, żeby przeczytać ją do końca.
 
4. Czy pijesz albo jesz w trakcie czytania książki?

Tak, w przeciwnym razie czasem mogłabym paść z głodu, lub pragnienia :).

 
5. Czy jesteś wielozadaniowa/y? Potrafisz słuchać muzyki lub oglądać film w trakcie czytania?

Muzyka zupełnie mi nie przeszkadza, ale często czytam też przy włączonym telewizorze.
 
6. Czy czytasz jedną książkę czy klika naraz?

Jeśli książka bardzo mnie zaiteresuje to zwykle czytam te jedną od początku do końca, ale jeśli nie to często zdarza się że zaczynam czytać dwie, trzy naraz.

 
7. Czy czytasz w domu czy gdziekolwiek?

Czytam nie tylko w domu, jeśli coś załatwiam i czekam w kolejce, wtedy czytanie znacznie skraca czas ;). Bardzo ułatwiają to elektroniczne wersje książek :).

 
8. Czytasz na głos czy w myślach?

W myślach, chyba że czytam dzieciom, wtedy wiadomo na głos :).

 
9. Czy czytasz naprzód, poznając zakończenie? Pomijasz fragmenty książki?

Zdarza mi się tak, że czytam początek i zakończenie, a dopiero potem to co jest w środku. Czasem  także pomijam fragmenty książki, jeśli jest na przykład jakiś opis, którego przeczytanie nie wiele zmieni, a ja koniecznie, natychmiast muszę wiedzieć co będzie dalej.

10. Czy zaginasz grzbiet książki?

Zdarza się :).

Mam nadzieję, że tag Wam się spodobał, a może też się skusicie?

 
 

piątek, 9 stycznia 2015

Tonik, który zapobiega powstawaniu niedoskonałości i zmian trądzikowych? ;).

Koło Super Pharm nigdy nie mogę przejść obojętnie, zawsze muszę wstąpić choć na chwilkę i nigdy oczywiście nie wychodzę z pustymi rękami. Ostatnio szukałam toniku do cery trądzikowej z niewielką zawartością kwasów i pani demokonsultanka namówiła mnie na Eucerin Dermo Purifyer Tonik z 2% kwasem mlekowym. Chciałam co prawda coś z kwasem salicylowym, ale nic takiego akurat nie było. Do kompletu kupiłam także żel do mycia buzi, ale o nim napiszę następnym razem.


Co obiecuje nam producent:


Eucerin DermoPURIFYER  to tonik do codziennego oczyszczania i odświeżania skóry. Formuła z 2% Kwasem Mlekowym łagodnie odblokowuje pory, nie powodując przesuszenia skóry, działa keratolitycznie (mikrozłuszczająco), antybakteryjnie a jednocześnie nawilża skórę. Odświeża i intensywnie oczyszcza cerę ze szczególnym uwzględnieniem okolic łojotokowych twarzy (tzw. strefa T). Do stosowania także w połączeniu z powszechnie używanymi lekami przeciwtrądzikowymi.

Skład:


Jak tonik sprawdził się u mnie?

Zacznijmy może od bardzo ładnego opakowania z przezroczystego jasnozielonego plastiku, duży plus za to, że wiadomo ile produktu już zużyliśmy. Niestety butelka ma zwykłą zakrętkę, moim zdaniem bardziej na miejscu była by tu pompka, albo chociaż taki sam dozownik jak w płynie do mycia buzi, z tej samej serii.



Tonik ma wodnistą konsystencję i ciut apteczny zapach, niestety można wyczuć w nim alkohol. Producent obiecuje nam wiele bo i mikrozłuszczanie, odblokowanie porów, działanie antytrądzikowe oraz intensywne oczyszczenie. A jak jest naprawdę? Muszę potwierdzić, że tonik bardzo ładnie oczyszcza i odświeża skórę, z jego pomocą bez problemy możemy pozbyć się wszystkiego z czym nie poradził sobie żel do mycia twarzy. Ładnie ściąga nadmiar sebum, ale nie matuje skóry na długo. Nie wysusza mojej skóry, a trochę się tego obawiałam. Może stwierdzenie że nawilża to trochę przesada, ale coś jednak w tym jest., bo tonik łagodzi i koi skórę ściągniętą po myciu żelem z tej samej serii. Czy pomaga walczyć z trądzikiem? Chcę wierzyć, że tak i dzielnie go stosuję zarówno rano jak i wieczorem. Pamiętam przy tym jednak, że to tylko tonik i sam nie jest w stanie zdziałać cudów. Na pewno ciut przyspiesza gojenie wyprysków, a nowe nie pojawiają się tak często. Co do porów to u mnie zauważyłam różnicy, no może minimalną. Trzeba jednak pamiętać, że preparatom z tak niskim stężeniem kwasu trzeba dać czas na to by mogły zadziałać. Swój stosuję półtora miesiąca i jak widać dobija dna. Jedyne z czego nie jestem zadowolona to alkohol denat na drugim miejscu w składzie, zauważyłam to oczywiście dopiero w domu. Wydaje mi się, że w preparatach tego typu nie powinno być alkoholu, tyle się mówi o tym, że nawet skórę tłustą trzeba traktować delikatnie. Na szczęście jednak tonik nie podrażnia, nie uczula mojej skóry, mogę go używać bez obawy, że coś będzie piekło lub szczypało, oczywiście jeśli mamy drobne ranki wtedy może trochę szczypać. Jednak moja skóra jest już mocno przyzwyczajona do kwasów. Czy zapobiega powstawaniu niedoskonałości i zmian trądzikowych? Trudno powiedzieć, bo stosuję jednocześnie inne preparaty antytrądzikowe. Muszę jednak przyznać, że tonik świetnie z nimi współpracuje. W sumie to miałabym ochotę kupić go ponownie, jedyne co mnie powstrzymuje ( oprócz tego nieszczęsnego alkoholu w składzie) to regularna cena produktu, która sięga prawie 40zł. Swój zakupiłam w promocji za nie całe 24zł.

Używacie tego rodzaju kosmetyków, czy raczej stronicie od kwasów? A może testowaliście inne produkty z tej serii?

wtorek, 6 stycznia 2015

Masz problem z suchą skórą zimą? Balsam regenerujący Evree Maxrepair sobie z nim poradzi :).

Często Wam powtarzam, że z balsamowaniem mi nie po drodze, jednak szczególnie zimą nie mogę sobie pozwolić na zapominanie o smarowaniu ciała. Na szczęście ostatnio trafiłam na kilka produktów dzięki, którym ciut zmieniam podejście do tej czynności. Dzisiaj chcę Wam przedstawić kolejny z nich, a mianowicie Balsam regenerujący do skóry bardzo suchej Evree.




Co obiecuje nam producent:


Skład:


Jak balsam sprawdza się u mnie?

Balsam dostajemy w wielkiej  400ml butelce, zatyczka zamyka się na zatrzask otwiera się ją łatwo, nie zacina się. Jedyne co nie wytrzymało to łączenie zatyczki z zakrętką, na szczęście jednak zatyczka nie odpadła całkiem. Widać to dokładnie na zdjęciu. Świetnym rozwiązaniem przy takiej dużej butelce była by pompka, bo kiedy zostało mi już 1/3 opakowanie ciężej wydobyć balsam, muszę odwracać butelkę do góry nogami. Można próbować stawiać butelkę na zakrętce, jednak nie gwarantuje to sukcesu, bo butelka jest wtedy mało stabilna. Pomijając jednak samo opakowanie przejdźmy do jego zawartości, bo tutaj naprawdę jest czym się zachwycać.


Konsystencja balsamu jest lekka, ale treściwa. Bardziej przypomina mleczko, dzięki czemu produkt wchłania się szybko, z czego niezmiernie się cieszę, bo można go spokojnie używać także rano i praktycznie od razu się ubierać.


Od pierwszego użycia zachwycił mnie także zapach balsamu Evree, jest bardzo świeży i przyjemny, troszkę kojarzy mi się z melonem lub ogórkiem, chociaż w składzie ich nie widzę. Możemy tu za to znaleźć olejek arganowy, ceramidy, roślinne emolienty oraz kompleks witamin A,E i F. Nie zawiera natomiast parabenów, barwników i olei mineralnych, skład ogólnie jest więc bardzo przyjemny. 

Przejedzmy teraz do tego co wszystkich najbardziej interesuje, czyli działania. Jest to jeden z nielicznych balsamów, których używanie nie jest tylko koniecznością, ale sprawia autentyczną przyjemność. Skóra po jego użyciu jest rzeczywiście nawilżona i odżywiona. Jest także bardziej miękka , elastyczna i gęsta. Szczególnie zimą mam problem z przesuszoną skórą nóg i balsam ten stosowany regularnie bardzo dobrze sobie z nim radzi. Stosuję go nawet po depilacji, bo łagodzi podrażnienia, drobne ranki goją się szybciej. Zostawia na skórze delikatną ochronną warstewkę, ale nie jest ona ani lepka ani nie przyjemna i mnie zupełnie nie przeszkadza. Balsam jest wydajny, używam go już jakieś dwa miesiące codziennie wieczorem, a czasem także rano i tak jak wspominałam zostało mi jeszcze 1/3 opakowania. Zużyję go z przyjemnością i na pewno to nie będzie moje ostatnie opakowanie, bo zwykle ciężko dostać balsam, który jest tani, ma dobry skład i rzeczywiście działa. Evree spełnia wszystkie te warunki. Swoje opakowanie dostałam do przetestowania, aby zapoznać się z marką. Nie musiałam pisać jego recenzji uważam jednak, że o dobrych produktach trzeba mówić.

Ciekawa jestem, czy mieliście do czynienia z tym balsamem, a może macie innych swoich ulubieńców z Evree?


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...